Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

myśleć. Drzwi do drugiego pokoju stały otworem, zajrzał doń. Drugi był jeszcze wytworniejszy. Ściany w nim całe lśniły od jedwabiów. Stolik przed kanapką wysadzany był z marmurów, posadzka wyglądała jak szkatułka cała w kostki i floresy. W rogach na kolumnach wazony malowane dźwigały snopy kwiatów, których woń rozchodziła się w powietrzu. Żywéj duszy i tutaj. Dziemba szedł powoli, lecz coraz śmieléj. Co to wszystko miało znaczyć? Z pokoju tego ostrożnie wyglądając, dostrzegł niby sień wyłożoną marmurem, ogromne okno z niéj na pół otwarte wychodziło na balkon balustradą marmurową obwiedziony. Na balkonie złocona stała klatka, a w klatce siedziała papuga zielona, która spostrzegszy Dziembę, zaczęła kręcić głową i wrzeszczeć:
— Gute Nacht! Gute Nacht!
Wszystko to dziwnie go draźniło — Co daléj robić? Oczywiste z niego sobie ktoś stroił żarty! Wrócił się Dziemba nazad z mocném postanowieniem wyjścia z tego jakby zaczarowanego domu. Doszedłszy jednak do pierwszych drzwi, znalazł je na klucz zamknięte, a gdy się odwrócił, postrzegł, że i te któremi do papugi chodził pozamykały się. Natomiast gdzie w ścianie żadnych wprzódy nie było, zobaczył otworzone, a przez nie widok osobliwszy. Cichuteńko, bez ruchu, jak skamieniałe, siedziało u stołu towarzystwo z kilkunastu osób złożone, niby obraz żywy wyglądające...