Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmuś, który się nigdy nie spodziewał, ażeby żona tak na seryo brać miała wybryk jego — widocznie się zmieszał. Znał Elżusię tyle, iż wyrzeczonego słowa jéj nie lekceważył.
— Widząc panie, że to nie żarty, że pani się do drogi pakuje z panem Eligim, a krucice do kieszeni wzięła, drapnąłem ja przodem, aby miłemu panu oznajmić i przestrzedz. Com biedy i głodu napytał i strachu, Panu Bogu chyba ofiaruję.
Zygmunt poklepał go po ramieniu.
— To ci nie przepadnie, rzekł — bądź spokojny... ale miałażby ona aż tu gonić za mną? Hę?
— Nieochybnie, tylko co jéj może nie widać!
— Któż z nią?
Dziemba począł liczyć konie i ludzi i wszystko co się do podróży sposobiło.
Zygmunt potrząsał ramionami.
— To coś nie żartem, rzekł rozgniewany — ale jak pójdzie między nami na udry, tom i ja nie malowany! Niech przyjeżdża, zobaczymy co mi tu ona zrobi? a najprzód czy mnie tak weźmie jak się jéj zdaje? Jeśli ona gonić umie, ja potrafię uciekać. A to baba! zawołał — nie przędłoby to przy piecu kądzieli? hę? nie śpiewałaby godzinek! Zachciało się świat sobą zajmować i grać heroinę... niech ją...
Stuknął pięścią o stół tak mocno, że się wszystkie kieliszki powywracały, i porcelana płaczliwie jękła. Widząc brew namarszczoną i gniew, jedna z pań, mała, fertyczna i ciekawa, z czarnemi oczyma i brwia-