Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

decznie, zbierając zaraz potracone łańcuszki, naszyjniki i kolce.
Zygmuś padł na krzesło ocierając pot z czoła.
— Cóż ty Dziembo na to?
— Julek ramionami ruszył: — Trzeba żelaznych ludzi, żeby się tak bawić mogli! rzekł cicho.
— I są żelazni! odparł Zygmuś, piją, skaczą, wrzeszczą dzień i noc, a nic im nie szkodzi! To dopiero mi ludzie i to mi hulanka! A u nas! E! dodał, kapucyny!
Chwilę odetchnąwszy Zygmuś zwlókł się, podszedł do małéj owéj z grubemi brwiami, coś jéj poszeptał na ucho coś ona jemu... dał znak Dziembie i wysunęli się drzwiami ku wschodom. Ale w takim stanie w jakim Piętka się znajdował, nie sposób było pokazać się na ulicy, zajrzał więc do małéj izdebki gdzie znaleźli krawca nad robotą i fryzyera przy peruce, około któréj z żelazkiem tańcował; ci dwaj artyści wzięli go na kwadrans w opiekę, połatali pozszywali, oczyścili, Zygmuś dostał jakiś płaszczyk na ramiona i wspaniale Niemców nagrodziwszy, spnścił się z Diembą ze wschodów...
— Gdzież pan mieszkasz? zapytał go Julek po drodze?
— Nocleg czasem gdy się bardzo spiję odprawiam w ciupce pod Trębaczem, rzekł Piętka — a resztę dnia to się człek tam i sam bałamuci.
— Gdzieżbyśmy pogadać mogli? dodał Dziemba.