Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm... może na wino gdzie wstąpićby trzeba, bo mi od tego szalonego tańca w gębie zaschło — zamruczał Piętka — jak ci się zda?
— Nie wiem, ale i pod Trębacza zajrzeć trzeba, bo tam Janek z głodu mrze i konie żłoby gryzą... gospodarz im już nic nie daje.
— Stłukę bestyę na miazgę! krzyknął Zygmuś...
— Wiesz pan co? jeśli tak ma być — ja z panem nie idę — rzekł namyśliwszy się Julek — nas tu mało a Niemców siła, pan jednego zaczniesz tłuc, oni nam wszyscy na karki siędą i z życiem nie ujdziemy...
— Ale gdzie zaś! zawołał Piętka spokojnie — ja będę którego chcę tłuc, oni będą patrzeć. To tylko bieda, że pozwą do sądu, poświadczą i każą tak zapłacić, że wszyscy razem tego nie warci — ot dla czego tylko mu w kącie uszu natargam. Bądź ty spokojny, ja już ich znam.
Poszli tedy razem pod Trębacza. Zygmuś się z gospodarzem w kącie rozprawił tak, że ten raz tylko kiwnął i wrócili do Dziemby. Izdebka, w któréj mieszkał, po paradnych salach opuszczonych przed chwilą wydawała się bardzo smutnie. Okno wychodziło w podwórze... łóżko było pierzynami nabite, ale wązkie, stół chwiejący się, a krzesełka jakby po przepiciu, niepewne na nogach.
— Czemuż pan sobie uczciwszego mieszkania nie poszukasz? spytał Dziemba.