Już miał odchodzić, kiedy spiącej kilka słów z ust się wyrwały; zatrzymał się, spiąca mówiła przez sen.
— Matko Boża, Matko Boża!... Zlituj się nad sierotą!
Potem znowu.
— Widzisz żem niewinna!... Umrzeć... umrzeć... z głodu!
I jeszcze po chwili.
— Nikt nie przyjął! Matko Boża... biedna Julka!
Te słowa z głębi duszy wschodzące, jak echo myśli, które tylko co jeszcze na jawie głowę biednej dziewczyny opasywały; przejęły głęboko Edwarda. On nigdy nie płakał, bo łzy się wstydził, jak niemęzkiej rzeczy, teraz przecie uczuł łzę na powiece i drżenie serca. Sięgnął do kieszeni, wyjął co miał i po cichu położył pieniądze na kolanach dziewczynki... Przeżegnał się i po cichu oddalił.
Nie wiem co powiodło nazajutrz Edwarda na mszą do Ostrej-bramy... pewnie wczorajszy dobry uczynek, który mu duszę zeschłą odwilżył i zostawił po sobie miłe wspomnienie. Wczorajsze wieczorne uczucia, których jeszcze nie starł ocierając się o ludzi, ciągnęły go znowu do miejsca, w którem, po raz pierwszy od dawna ich doznał. Ale też miejsce, o jakże teraz było różnem! Ulica pełna ludu gwarnego, przesuwające się powozy i dorożki, świegotliwe mleczarki, krzykliwe przekupki, fury drzewa, otoczone targującymi, napełniały wczoraj wieczór tak puste miejsce. Kilka pobożnych niebieskich i różowych kapeluszy świeciły pod galerją, kilka ich kręciły się na górze, kilka płaszczów czerniało o mur opar-