Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

mności postać nieszczęśliwej, tak dziś zajęła go, przykuła jaśniejąca modlitwą i zapałem, cudna twarz nieznajomej. Stał i żył oczyma i wcielał się w jej modlitwę. I msza się skończyła i wszyscy się rozeszli i zgiełk w ulicy powiększył, a on jeszcze stał i patrzał, bo ona jeszcze klęczała i modliła się. Nareszcie powstała, ale nie odeszła, spojrzała na obraz, i usiadła na tem miejscu, w którem wczoraj zasnęła. Edward chciał się doczekać odejścia, chciał się dowiedzieć coś o niej... napróżno. Godziny biły, leciały, goniły jedna drugą, musiał ją porzucić i odejść.
Wrażenia dnia dobrze zatarły w jego umyśle dwa te obrazy; wpleciony w koło towarzyskiego żywota, w którem my wszyscy stękamy, pod młotem rozmów próżnych, powitań, zapytań, interesów, zapomniał na chwilę o Ostrej-bramie. Przyjaciele, którzy nigdy nie pojmują różnicy dnia od dnia, zmusili go do wczorajszej wesołości, której po nim pod karą śmieszności wymagali, bo do niej, według nich był obowiązany. Edward nie mogąc się od nich oswobodzić, musiał zdusić w sobie myśli poważne, uczucia delikatniejsze, i znowu na świat patrzeć jak oni szydersko, zimno, zwierzęco. A w duszy jego wielka zaszła odmiana tajemna od wczoraj; szparą jeszcze nie zamkniętą spadło w nią nasienie myśli surowszych o świecie, wyobrażeń sprawiedliwszych o ludziach, o kobietach. Edward sam nie wiedział czemu to miał przypisać, bo przecie ta tajemnicza postać, domyślnem swem nieszczęściem nie mówiła za nikim, bo przecie przeszłość jej mogła być pokalaną... a jednak przekonawszy się, że jest prawdziwa wiara, głęboka i nie udana, poznał Edward, że musi być cnota także. Teraz, kiedy towarzysze jego szydzili wedle zwyczaju i z kobiet i