chodzą, a jałmużna kapie, a ubogi z głodu nie umiera. Alboby to panience obwarzanek zaszkodził?
Stara dobywała z torby powoli, zdmuchnęła, otarła, dała go dziewczynie i nie czekając podziękowania, głośno zacząwszy mówić — Zdrowaś Marja — odeszła.
Edward w czas naskoczył, żeby jej rzucić złotówkę na rękę.
— To za obwarzanek, — rzekł.
— Co? co jegomość mówi?
— To za twój dobry uczynek.
— Jaki?
— Coś dała dziewczynce z jałmużny.
— Niech cię Bóg błogosławi panuniu, nie ma o czem gadać.
Edward ją zatrzymał.
— Chciałabyś żeby cię przyjęto do Dobroczynności?
— A mnie to na co! siedzieć jak przykutej! — zawołała, — dajże pokój. I poszła.
Nie będziemy rozbierać i opisywać stanu duszy Edwarda, może i tak czytelnicy nasi, (zawsze czego innego wymagający od pisarza nad to co uczynił i czyni) może i tak niecierpliwią się w trzecim rozdziale powieści, stojąc w miejscu, na którem ich pierwszy postawił. Cierpliwości, panowie mili, cierpliwości; kiedy pisarz czuje potrzebę zatrzymania się, czytelnicy powinni z nim razem uczuć konieczność tego chwilowego spoczynku! a jeśli nie ma między nim a niemi tej sympatji, lepiej książkę porzucić niż kłócić się z nią czytając. Po tak krótkim wstępie (proszę uważać, że gdybym tylko chciał,