Wśród modlitwy usłyszał szelest w ulicy, drobnemi kroki, spieszno szła jakaś kobieta.
— To ona! to pewnie ona! — pomyślał i serce mu zabiło.
Spojrzał i już nie wątpił: postać jej była tak charakterystyczna, ruchy tak cudownie zręczne i szlachetne, iż druga jej stanu dziewczyna mieć by ich nie mogła. Tem mocniej się przekonał, iż to była jego nieznajoma, gdy się zwróciła ku galerji, i uklękła na swojem miejscu, żegnając się do modlitwy.
Lecz zkąd wracała?... Więc miała znajomości, stosunki w mieście, zajęcia? Edward postanowił dowiedzieć się o wszystkiem i nie chcąc jej przerywać, czekał aż dokończy pacierzy. A tymczasem mierzył ją okiem badawczem, nie mogąc pojąć jak wprzódy, zkąd pod ubogą suknią służebnej, sieroty, mogła wykwitnąć twarz taka, taka postawa? przez jaką szczególną przyrodzenia igraszkę dostały się jej wdzięki innego rodu ludzi, których jej równi cenić nawet nie umieją?
— Przypadek — powiedział sobie, bo inaczej pojąć tego nie potrafił.
W pół godziny może wstało dziewczę od modlitwy, ale nie siadła usypiać tu jak pierwszej nocy, przeżegnawszy się odchodziła. Edward potrzebował niesłychanej odwagi, aby ją zaczepić: im prędzej ją gonił, tem chyżej uciekała; rzucił słowo, odwróciła głowę, spojrzała i milcząc jeszcze żywiej pospieszała.
— Nie bój-że się — rzekł Edward — zaklinam cię na wszystko, nie jestem zły człowiek, muszę się z tobą rozmówić koniecznie.
— Czegoż pan chce odemnie? — spytała, odwracając się nagle zdyszana dziewczyna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.