Do południa chodził, szukał, patrzał, przebierał Edward, żadne z mieszkań które widział, nie podobało mu się. Przeszedł tym sposobem większe i pomniejsze ulice miasta, prócz tych, których powierzchowność odstręczająca, nie dozwala myśleć nawet, aby tam podobne mieszkanie znaleść się mogło.
Znużony, z niczem powrócił do siebie, a chwilkę tylko odpocząwszy, udał się jeszcze na przedmieściach szukać owej urojonej izdebki. Poszedł na Antokol: tam nie było prawie mieszkań, lecz żyd, który mu służył za przewodnika, znalazł przecie jedno w mizernym starym domku nad samą Wilją, ocienionym do koła gęstemi drzewy, a tak ukrytym, że go z żadnej strony widzieć nie było można; ścieżka nawet mało udeptana, która do niego wiodła, nie bardzo zdradzała mieszkanie człowieka, zdało się że ją bydło błąkające się nad brzegami wydeptało. Widok domku mile uprzedził Edwarda, było w nim coś tajemniczego, wdzięcznego, malowniczego, poetycznego. Podobali się sąsiedzi, dwoje staruszków, więcej nie było żadnego mieszkańca. Wprowadzono go do pokoików które wynająć chciano. Nizkie, były dość ciemne, ale czyste, sprzęty stare, ale któż nie woli starych? podłoga nierówna, ale wymyta, ściany obielone, okienka zacienione drzewami.
O cenę nie mówił Edward i w pięć minut najął mieszkanie. Chcąc przedłużyć myśl o swojem szczęściu, nadzieją za rok zapłacił z góry. Pobiegł potem z wiadomością do Julki.
— Ostatni raz, — rzekł wpadając do sklepiku, — ostatni raz tu się widziemy, już masz nowe mieszkanie, takie jakiego żądać mogłaś, dalekie, ustronne, ciche, wiejskie, wśród drzew.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.