latując po pięknych kształtach, piękniejszemi je jeszcze ożywiając, czyniły? Każdy inny w położeniu Edwarda byłby uległ urokowi czarodziejskiemu jej twarzy, której podobną, ujrzaną przypadkiem chwilowo, całe się życie pamięta.
W milczeniu nasycał się wdziękiem Julki młody jej opiekun, podparty na ręku, zamyślony, marzył patrząc na nią. On także odepchnął wszystkie myśli jutra, a żył tylko dniem dzisiejszym.
— Czego-żeś pan tak smutny? — spytała, spojrzawszy dziewczynka.
— Smutny?
— Tak mi się zdaje przynajmniej... a jeśli nie, to zamyślony.
— To prawda; patrząc na ciebie, zadumałem się.
— Nie pytam o czem — przerwała Julka — możem panu przypomniała kogo?
— Kogo? — podchwycił Edward — cóż to znaczy?
— Pomyliłam się — zawołała dziewczynka — chciałam powiedzieć, że pan przypomniałeś sobie kogoś zapewne.
— Masz mnie więc za jednego z tych, którzy gdzieindziej umieją być oczami, a gdzieindziej duszą?
— Każdy to umie, mniej więcej.
— Ja nie umiem — rzekł Edward — nie potrafiłbym na kogo innego patrzeć, a o kim innym myśleć.
— O mnie przynajmniej — odpowiedziała Julka — nie masz już ani obowiązku, ani potrzeby myśleć więcej, uczyniwszy tyle dla mnie!
— Proszę cię, nigdy o tem nie wspominaj, zawstydzasz mnie tylko!
Julka zamilkła, rada, że rozmowa nie zatoczyła się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.