— Bo mało kobiet tyle co ja cierpiało — odpowiedziała — i mało ich pewnie tyle się co ja lęka najmniejszego cienia groźnego dla przyszłości.
— Co za ostrożność! — sam do siebie szepnął Edward — co za chłód i rozwaga! Miałażby istotnie tak być zimną, tak wyrachowaną? Być-że to może?
Julka kończyła:
— Nareszcie, drogi mój panie, nie byłożby to zbrodnią, gdyby mi nie wystarczały uczucia, które mam dla ciebie, spokojne, nie groźne a tak miłe!
To mówiąc, zwróciła ku niemu oczy.
Edward spotkał je, i gniew jego, który duszą wstrzęsać zaczynał, zachwiał się i upadł. W oczach jej bowiem tyle wyczytał uczucia, tak one sprzeciwiały się z ustami, tak mówiły i obiecywały miłość, że zapomniał o wyznaniach przykrych, uczynionych przed chwilą.
Biedna Julka nie umiała jeszcze wyrazu oczów zastosować do mowy i zdradzała się spojrzeniem.
Zaledwie się drzwi za nim zamknęły, Julka, która nie przywykła była do udawania, padła zmęczona i smutna na kanapę. Uczyniła, co czuła swoją powinnością, ale jakże jej było boleśnie kłamać, jak boleśnie było widzieć w twarzy Edwarda smutek, zawód, niepewność, nareszcie prawie rozpacz. Wszystko to jednak wytrzymała, bo powiedziała sobie, że obowiązkiem jej było odstręczyć go od siebie. A ona go kochała! pojmijcie więc ofiarę, oceńcie moc jej duszy. Czując szczęście tuż blisko, zawieszone nad głową na włosku, musiała je od siebie odpychać, musiała się go zaprzeć; jego przyszłość,