Nazajutrz nie był u Julji. Wiele musiało go kosztować to zwycięstwo nad sobą; bo sto razy zrywał się, brał za kapelusz i wracał od drzwi, ze schodów, od bramy. Wieczorem wybiegł aż w ulicę i znowu rozmyśliwszy się powrócił.
— Nie potrzebuję widywać jej tak często — mówił do siebie. — Moja miłość rozpłomienia się tem więcej coraz, ona nic nie czuje, a ja się dręczę. Dość będzie pójść tam raz we dwa dni, dość zajrzeć na chwilę, kiedy ją ujrzę zmienioną, smutną, kiedy będę mógł domyślić się, żem jej potrzebny, natenczas wrócę. Trzeba mieć moc duszy i siłę nad sobą
A to mówiąc, wybiegał jeszcze i znowu powracał.
Co się działo z Julją, trudno opisać. Czekała go o zwykłych godzinach, spoglądała na drzwi, za każdym poruszała się szelestem, przydawał jej się sto razy chód jego, zrywała się go widzieć, gdy nikt nie przychodził. Tak minęła dnia połowa: zdarzało się wprzódy, że Edward raz tylko odwiedzał ją wieczorem, jakkolwiek więc przykro jej było, że próżno wyglądała, miała nadzieję, pewność, iż go zobaczy jeszcze. Zaledwie zmierzchać zaczęło, porzuciła robotę, siadła w okienku, które wychodziło na ścieżkę od drogi antokolskiej: patrzała, czekała. Godzina zwykła przyszła i przeszła, ona jeszcze czekała. Z początku wątpliwość, potem niepokój ją ogarnął; jednakże nie zamknęła okna i czekała nań jeszcze.
Zciemniało się, noc nadeszła. Julka nie umiejąc się wyrzec nadziei widzenia go, nie przestawała wyglądać. Późno bardzo odeszła od okna i załamała ręce, spuściła głowę, zapłakała gorzko.
— Nie przyszedł! — zawołała — nie przyszedł! wczoraj go zraziłam, odstręczyłam, widział mnie zimną, zaparłam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.