Mimowolnie w akcencie Julji było trochę więcej uczucia niż chciała; nie wprawna, wydała się na wpół z tem, co się działo w jej sercu, zdradzała się także unikając spojrzenia, spuszczając oczy, nie umiejąc wczorajszej swobody, poufałości, śmiałości odzyskać.
Edward łatwo postrzegł zmianę, lecz przypisał ją wczorajszej swej niebytności, która mogła przestraszyć dziewczynkę, nie mającą innego nad niego opiekuna, lękającą się powrotu do życia pracy, upokorzeń, spodlenia, z którego ją wywiódł, a niejako trzymał jeszcze zawieszoną nad niem.
Gdy więc Julka sama czując, że się zdradzała, plątała się coraz bardziej, Edward brał to wszystko nie za uczucie, lecz za przestrach, który taiła, i dać mu widzieć nie chciała.
Ulitował się nad nią, bo ją szczerze kochał, jął więc zaraz rozwodzić się z kłamliwem wyszczególnieniem wczorajszych zatrudnień, aby wytłumaczyć się, uniewinnić, i wszelką bojaźń od niej oddalić. Czynił to z uczuciem, potrafił więc kłamstwu dać wszelkie pozory prawdy i uspokoił dziewczynkę. Tu jednak mimowolnie zboczył z drogi, którą był sobie na przyszłość przepisał, i nie okazał się tak zimnym i obojętnym, jakim być miał. Owszem, nastając na uniewinnienie siebie, popierał swoją sprawę z większym niż kiedykolwiek zapałem.
Postrzegłszy się potem, gwałtem obwinął się chłodem, umilkł, zaczął chodzić po izdebce i zamyślony zdawał się całkiem nie uważać na Julkę.
— Nie dziwuj się — rzekł do niej po chwilce — jeśli czasem teraz rzadziej widzieć mnie będziesz niż wprzódy, jeśli nie przyjdę dzień cały, może dwa dni.
— Dla czegoż? — spytała patrząc mu w oczy Julka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.