serca, braku czucia, o które obwiniał Julkę. Kochał ją bardziej jeszcze niż kiedykolwiek, ale nawet tą niewyczerpaną nadzieją, jaką zwykle mają kochankowie, nie potrafił rozjaśnić przyszłości, w której chmury widział same.
— Może tak i lepiej — rzekł w sobie — ona będzie szczęśliwa, bo nie ma serca, ja... ja się rozerwę, pojadę, zapomnę może, a przynajmniej zagrzebię w sobie tak śmieszną namiętność. Pójdziem każde swoją drogą! Nie opuszczę ją jednak, uczynię zapis, który jej zapewni swobodę na zawsze, polecę ją w opiekę jakiej uczciwej kobiecie... Kto wie, może też inny będzie szczęśliwszy odemnie, może kiedy i ona kochać potrafi!
— O na cóż tak długo patrzałem na nią, na cóż dozwoliłem przyjść do tego stopnia chorobie!
Nareszcie pod ciężarem uczuć, walki, niepewności, udręczeń nad siły, Julka zaczynała upadać. Edward postrzegł jednego wieczora, iż blada jej zwyczajnie twarzyczka, jeszcze się bledszą stała, oczy wpadły i zagasły, usta zsiniałe skryły się prawie; głowa opadała na piersi, oddech był ciężki, jakby jej brakło powietrza, a ramiona uginały się mimowolnie, jakby pod ciężarem.
— Nie czujesz się słabą? — spytał.
— Ja? — cicho odpowiedziała dziewczynka — nie...
— Zdajesz się smutną... coś ci dolega?
— Nic a nic — odezwała się znowu spokojnie Julka — trochę mnie dziś głowa bolała, może dla tego inaczej wyglądam.
Edward dał jej dobranoc i wyszedł, ale niespokojny