Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

dzinie drogi, gdzie mieli trafić na polany i stare szopy, a potem na mogiły, nie znaleźli ani jednych ni drugich, i miasto tego kręty wodowyj, coraz węższy zaprowadził ich w gąszcze, kędy się już niemal bez śladu drogi przeciskać było potrzeba.
I Janasz i Nikita poznali błąd, a nawracać się im nie chciało. W śmiech to puścili. Młodemu chłopkowi tak było raźno na koniu, w lesie, na wolnem powietrzu, w tej pustyni, że się wcale za obłęd nie gniewał. Towarzysze też śmieli się z przygody.
Godzina druga upłynęła. Drapali się ku górze, potem jechali grzbietami, aż wreszcie poczęli się spuszczać ku dołowi przeciwnym temu stokiem, którym w tę dziką przybyli okolicę.
Krzaki zaczęły rzednąć, a za gałęzi przeglądał jakby step. Nikita poparł konia przodem, drudzy za nim, lecz o kilkanaście kroków stanął, w milczeniu nawołując ręką swoich.
Czując już że się cicho zachować należało, Janasz i dwaj hajducy, przecisnęli się przez krzaki ostatnie nad urwiskiem — i stanęli.
Przed niemi była szeroka dolina, ale tak samo jak Grodecka wzgórzami, po większej części zarosłemi otoczona.... W drugim jej końcu.... pasł się tabun koni.... Kurzyły się ogniska i widać było parę stożkowatych namiotów.
Nikita nie wielki bywalec, nie mógł dobrze zrozumieć co miało znaczyć to obozowisko. Janaszowi dosyć było spiąwszy się nieco na strzemiona spojrzeć, ażeby poznać Tatarów. Niewidać ich tam było, ale namioty i konie zdradzały. W milczeniu, cofnąwszy się nieco w zarośla patrzyli tak zdumieni, gdy Janasz dał znak do odwrotu, i natychmiast znowu schowali się w gęstwinę.