Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jezu! Marya! — krzyknęła Jadzia składając ręce i blednąc.
— Ale Dorszak się śmieje i ręczy i przysięga, że to nasza była straż pograniczna, która tak po tatarsku obozować zwykła.
— E! Dorszak! — odrzekło dziewczę — opisz mi pan jam taka ciekawa.
Janasz z największemi szczegółami począł opowiadać całą wyprawę, i jak im się wydało obozowisko, konie i namioty.
— Ponieważem się, jak się zdaje, omylił — odezwał się w końcu — niech panna Jadwiga nic już o tem, nie wspomina. Jutro jedziemy już z Dorszakiem.
Jadzia zamyśliła się, westchnęła.
— A my? kiedyż pojedziemy?
— Droga panno Miecznikówno — przerwał Janasz, nie napierajcie się zbytecznie. Kto wie co się w tych górach i okolicy kryje? Nim pani Miecznikowa wyjechać będzie mogła, pozwólcie mi dobrze splądrować kraj ten do koła. Na Dorszaka spuszczać się nie można.
— Pan wiesz, przerwała Jadzia — żonę swoją nocą niewiem dokąd wyprawił — niema jej na zamku.
— Straże całą noc stoją, nikt nie wyjeżdżał.
— Ale jej niema.
— Dziwna rzecz! — odparł Janasz.
Miecznikowa wyszedłszy nie wiele się dowiedziała od Korczaka. Unikał on sam dłuższej rozmowy, i wyszedł zaraz. Na dole czekał na niego Nikita.
— Paneczku, Dorszak kłamie — szepnął mu — to byli Tatarzy! Pytałem ludzi, ale dla czego on kryje to? na co jemu potrzeba, żebyśmy my o Tatarach