Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiedzieli, niechno pan wymiarkuje! to zły człowiek.
— Cichoż! do jutra! jutro nas czterech, on jeden, zobaczemy.... musi się to wyjaśnić.
— E! mruknął Nikita — co to długo myśleć i mówić — to jawny zdrajca, jabym go w kij związał zaraz.... a inaczejby się wszystko wyjaśniło. Póki on nas tumanić będzie, nigdy się prawdy nie dowiemy.
Korczak dał mu znak, aby milczał — i na tem się skończyło.
Na noc, jak zwykle rozstawiono straże, Nikita je obchodził. Ostróżność była może zbyteczną, ale Janasz widział jej potrzebę. Lepiej było nadto niż za mało się pilnować. Na zaraniu wyjeżdżać mieli. Nikita jeszcze przededniem blady zbudził Janasza.
— A co? czas? — zawołał zrywając się.
— Dosyć będzie czasu — odparł Nikita — a co — co innego jest?
— Cóż? co?
Chłopak postał chwilę milczący. Machnął ręką.
— Tu źle, tu wszystko źle, westchnął — tu dusze pokutują.
— Co takiego? podchwycił Janasz.
— Mówię panu, tu dusze w tych pustkach pokutują....
Wiara w te dusze jęczące, pokutujące i dopominające się modlitw u żyjących, naówczas było powszechną. Janasz tak dobrze wierzył w nie jak Nikita.
— Niechno pan posłucha — mówił dworak zniżając głos i żegnając się. Wiadomo panu, że ja nocką straże obchodzę, i dziś też trzy razy wstawałem, bo Hałaburda, aby siadł to śpi, a jak śpi to można mu i buty pozdejmować — nie posłyszy. Właśnie byłem