Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

na straży, obchodzę po nad murami zamek dycht, jak się należy. Kiedy się zbliżam po pod mur do dziedzińca, w rogu, cicho było jak mak siał, słyszę jakby pod mojemi nogami jęczenie. Przeżegnałem się i plunąłem na marę. Mówię zdrowaśkę. Słucham. Jęczy, ale tak jak z pod ziemi, i tak jakby ludzki płaczliwy głos, a potem stukanie, niby podemną. Wszelki duch Boga chwali; włosy mi na głowie stały kołem. Mówię drugą zdrowaśkę — jęczy. Nie strzymałem i uciekłem.
— Tchórz jesteś, wiatr wiał kędyś i wył — rzekł Janasz.
— Wiatru odrobiny nie było. Tchórz! czyż pan na mnie to mówić może, niechno pan posłucha, — mówił żałośliwie Nikita — Tchórz! ja żywego człowieka się nie lękam, ale z duchami nie wojować grzesznemu człowiekowi. Ja sam sobie powiedziałem, tchórz, ot! W godzinę, idę drugi raz. Tylko com się do tego miejsca zbliżał, było cicho, a ledwie stąpiłem na kamienie, jęczy znowu! Zrobiłem znak krzyża świętego i uciekłem. Nie było rady.
Janasz już burkę narzucał na siebie, na niebie ledwie szarzało.
— Prowadź mnie tam — zawołał....
Nikita choć wahając się, wstał i poszedł przodem. W dziedzińcu pusto było, ludzie nad rankiem pozasypiali na posterunkach, na niebie ledwie szarzało. W powietrzu cisza. Ostrożnie zbliżyliśmy się do rogu muru. Janasz szedł w ślad za przewodnikiem. Stanęli. Nikita grubemi okutemi butami ledwie na bruk stąpił, gdy w istocie stłumiony, jakby krzyk i wołanie odległe słyszeć się dało. Nie można było rozpoznać dobrze zkąd wychodziło — zdawało się dobywać z pod ziemi.