zaroślami i na górę nie prędko się Tatarzy wedrzeć mogli. Parów więc stanowił rodzaj naturalnej twierdzy, w której się jakkolwiek z małym tym pocztem trzymać było można. Zrozumieli to wszyscy. Ksiądz Żudra pochwycił za rękę Miecznikową i stanął z nią za wozem, który usiłowano też wciągnąć do bałki. Konie tylko wystraszone wrzaskiem i strzałami, zrazu się nie dały pokierować. Rozpaczliwa to była obrona. Tatarzy obiegali coraz ciaśniejszem kołem i wciąż puszczali strzały.
W pierwszej chwili przelękła Miecznikowa, powoli odzyskała cokolwiek przytomności i męztwa. Zaczęła wołać, aby jej i Jadzi podawano rusznice do nabijania. Jadzia też była jakby owiana jakimś duchem rycerskim. Żaden z ludzi nie padł jeszcze, dwóch było rannych. Janasz miał w czapce dwie strzały i rękę jedną ranną, ale ani wiedział o tem, ani tego czuł. Cofając się zwolna do wyjścia wąwozu, potrafili kobiety osłonić, a że wązka była szyja, którą wychodził na dolinę, dziesięciu ludzi mogło się na dwa rozdzielić szeregi, jeden z nich mógł dawać ognia, podczas gdy drugi gotował się do niego. Janasz stał na przedzie, rozgorączkowany, zapalony, wściekły; czując że tu życiem przypłacić przyjdzie, a myśląc tylko o tem, jak Miecznikową i Jadzię ocalić. Jedna ucieczka na ślepo, w gąszcz lasów, mogła je albo cudem uratować, lub też, jako nie świadomych miejscowości, napędzić właśnie w sidła. W tej zaś chwili nawet ucieczka była niepodobieństwem, bo wąwóz się ciągnął daleko, a dwie ściany obejmujące go, prostopadłe niemal były jak urwiska.
Miecznikowa tuląc córkę, w modlitwie, cofała się zakryta wózkiem i końmi. Jadzia wołała: — Dawajcie rusznicę. Janasz rachował czas, jak długo się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.