stał podnioślejszy nad kurtyny budynek niewielki kwadratowy, znać starożytny bardzo, lecz dziś już nie zamieszkały. Drzwi i okna jego zczerniałe, zabrukane, pozamykane były. Gdzieniegdzie w górnych zabrakło błon w ołów oprawnych, a jaskółcze gniazda w wielkiej ilości okrywały swobodnie wszystkie muru wyłomy.
Choć opuszczona, budowa ta niegdyś musiała być bardzo starannie wzniesioną, bo dotrwała dziwnie całą i nienaruszoną. Dach tylko gontowy porósł zielonemi mchami.
Oprócz podniesionego mieszkania na dole, dwa rzędy okien nieregularnie rozrzuconych w ścianach dwa piętra wskazywały; główne drzwi we wgłębieniu muru po wschodach od dziedzińca dosiądz tylko było można. Nad niemi wpuszczony kamień miał na sobie zatarte herby i napisy. Jeszcze wyżej w wyżłobieniu widać było mały posążek N. Panny z dziecięciem Jezus Chrystus na ręku. Okrywał je z góry niegdyś daszek, którego teraz tylko szczątki zostały.
Stada wróbli, którym tu nikt gospodarować nie przeszkadzał, przelatywały swobodnie, świergocząc dzień cały. W baszcie na prawo, w ciemnym kącie siedziała stara ogromna sowa, której może przez przesąd jakiś nie prześladowano. W nocy wylatywała na żer, we dnie drzemała w tym kącie, który za swe niezaprzeczone nawykła uważać dziedzictwo. Wróble tylko napadały ją stadem we dnie, lecz nawykła do ich szczebiotania całkiem na tę zgraję krzykliwą nie zważała.
Zamek nie był wcale wesoły, a mieszkalną ledwie ta część, która w pierwszem podwórzu stała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.