Tatiana patrzała mu w oczy, tak że jej natrętnego wzroku znieść nie mógł.
— No — może teraz jejmość wypuścić! — szepnęła.
— Jeszcze nie czas — niechaj siedzi ta jędza, nic się jej nie stanie. Wskazał ręką ku górnemu zamkowi.
— Mnie tam trzeba! ludzie poszaleli, puszczać nie chcą. Idź ty do nich, powiedz im, że ich zły los spotkać może. Ty się z niemi rozmówisz lepiej.
Tatiana pokręciła głową — krótko go zbyła słowem: nie chcę!
I powróciła do domu uchylając się od dalszej rozmowy. Na przymurku od wschodów stała fllaszka z wódką, Dorszak się napił, namyślał się widocznie co robić. W chwili upojenia jakiegoś osnuł tę zdradę, teraz mimo hartownego sumienia, pomimo że, mu się zdrada powiodła, czuł ten niepokój bezprzyczynny, który zawsze opanowywa po dopełnionej zbrodni. Tłumaczył się przed sobą i gniewał na siebie, strach go ogarniał niewysłowiony, choć niespowodowany niczem. Każdy szelest go przerażał. Uczynił co chciał i radby był odwołać co zrobił.
Rozrachowywał czy się to w jakikolwiek sposób wydać nie może. Dalej nie wiedział co począć.
Chodząc mówił sam w sobie:
— A cóż! uparły się baby jechać! co ja winien, odradzałem! Stu na jednego? miałem się dla nich dać zarąbać. Coby to było pomogło? Tatarzy wszystkich do nogi wybić musieli pewnie, bo się nie poddał ani ten butny młokos ani żaden. Nie wyjdą przecież świadczyć z pod ziemi! A gdyby, toć przecie, ja o niczem nie wiem. Co ja tu winien? Opiszę Miecznikowi wszystko jak się stało. W wigilią
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.