dzie — począł Dulęba. Trzeba znać Dorszaka i Taarów.
— A nie lepiejby było zabrawszy się uchodzić? spytał Nikita.
— Z choremi? w dziesięciu czy piętnastu zdrowych, żeby was na drodze napadli? — mówił pułkownik. Myślicie że on tu, na zamku i w miasteczku szpiegów nie ma? że mu nie doniosą?
— Wyrzucić baby i parobków jego — rzekł Nikita — i to nie czekając.
— Baby strzedz, a parobków wygnać dziś, czy nie, to nic nie pomoże. Na dziś pilniejsza rzecz — żywność na zamek sprowadzić i most przygotować.
Dulęba kończył, gdy Miecznikowa weszła powolnym krokiem. Przed kilką chwilami już stała u progu słuchając rozmowy. Na twarzy jej nie widać było cale obawy, ale smutek i powagę wielką.
— Wszystkom słyszała — odezwała się wchodząc. — Mój Nikito, póki Janaszek nie wyzdrowieje, ty nas broń. Dworski z uniesieniem rękę pani pochwycił i do ust poniósł.
— Niech jasna pani będzie spokojna. Bóg łaskaw — rzekł głosem wzruszonym. Kiedy on nas dziś wyrwał z takiego niebezpieczeństwa, nie da nam zginąć marnie. Ja póki starczę rozumem, pociągnę, a zabraknie, przyjdę po radę.
— Ja spać nie myślę się kłaść — odezwał się Dulęba — bywaj z raportem, będziemy radzili.
— Bóg cię nam zesłał, pułkowniku! — rzekła Miecznikowa.
— Niech pani spocznie spokojną, proszę bardzo, trzeba sił i na jutro, mówił Dulęba, e! jakoś to będzie. I zbliżył się, aby Miecznikową w rękę pocałować.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.