— Umyślnie dla was się tu znalazła.
— Ale nie, nie przyjmę, nie — począł oczyma ją ścigać Dulęba — tylko proszę pokazać.
Była to stara szabla znaleziona w skrzyni na zamku. Ten co ją składał tam, dobrze wymaścił oliwą, tak że nic nie zardzawiała, a odczyszczona świeciła jak srebrna. Dobytą klingę oparł Dulęba o podłogę, zgięła się w kabłąk i wyprostowała drżąc; świeciły mu oczy do niej.
— Musisz ją wziąść pułkowniku! nalegała gospodyni.
Dulęba w milczeniu schował do pochwy i westchnął.
— Nie mogę.
— Czemu?
— Czemu? przesądny jestem: żelazo przyjaźń rozcina.
— Karabela doskonała, apetyt do niej nie mniejszy, ale — nie mogę.
— Daj mi pół tynfa za nią! rozśmiała się Miecznikowa.
— A no — zgoda, rumieniąc się rzekł Dulęba, i zrobił ruch jakby sakwy szukał, chociaż wiedział dobrze, iż próżną znajdzie. Nie miał i pół tynfa w kieszeni. Wstyd mu było. Wymówił się, że kieskę zgubił znać po drodze.
— Dam na kredyt, śmiejąc się, prędko dorzuciła Miecznikowa.
Pocałował znów piękną rączkę Dulęba, ale przypomniawszy sobie obowiązek, schwycił za czapkę, którą miał w kieszeni, bo misiurkę dawno zdjął — i poszedł po zamku szukać Nikity. Chcąc nazajutrz odjechać rano, aby ludzi przysłać na posiłek, musiał z nocy korzystać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.