Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Żudra wyszedł zaraz i wprost udał się do izby, w której ze służącą razem Jadzia czuwała nad chorym. Znalazł ją w krześle obok łóżka, z rękami załamanemi na kolanach, z oczyma wlepionemi w chorego, zapłakaną. Kobieta, która jej towarzyszyła, siedziała obok ale dawno uśpiona.
Ksiądz szepnął, aby Jadzia szła do matki — ale Jadzia głową tylko poruszyła.
— Ja tu muszę siedzieć, bo mu z tem spokojniej i lepiej, odezwała się cicho.
— Ale on uśnie i lepiej mu będzie z tem daleko, bo sił nabierze.
Jadzia główką potrząsła, ksiądz nalegał, wstała więc pocichu i ruszyła się kroków kilka, gdy, jakby przeczuwszy jej oddalenie, Janasz się porwał z krzykiem i zawołał:
— Tatarzy! Tatarzy! Nikita, stawaj, zasłońmy panią, pal!
Gorączkowy, dziki głos Janasza i rwanie się jego jakby szukał oręża, natychmiast Jadzię zwróciły. Przystąpiła znowu do łóżka i odezwała się:
— Proszę leżeć cicho. Jesteśmy na zamku!
Chory zamilkł, obejrzał się, posłuchał, ona powtórzyła raz jeszcze co mówiła, zamruczał coś i posłuszny legł na poduszki. Jadzia mu rękę przyłożyła do czoła, potrzymała ją tak chwilę — i znowu usypiać zaczął. Ksiądz Żudra patrzał trochę zdziwiony i zakłopotany. Dał jej nic nie mówiąc znak, aby odeszła. Posłuszne dziewczę odjęło rączkę, i wnet chory jęczeć i poruszać się zaczął — spojrzało na księdza, przyłożyło ją — i ucichł.
— Panno Miecznikówno, odezwał się ksiądz Żudra — już tylko idźcie, ja na niego też sposób znajdę...
Choć z widoczną przykrością i odwracając się