swych, węzełkach i worach, które tu pościągali. Widok był osobliwy tego spłoszonego ludu obojej płci, leżącego i siedzącego na ziemi. Kobiet z dziećmi u piersi i na kolanach, wozów, na których dziatwa drzemała ponakrywana świtami, beczących owiec, bydła, powiązanych ladajako koni i snujących się wśród ciżby starców.
Stary Abram ze spokojem człowieka, który dopełnił co mógł, przywdział śmiertelną koszulę, obwiązał rękę i odprawiał modlitwy, nie zważając na to, co go otaczało. Zamek już był pełen, a z miasteczka jeszcze opóźnieni ciągnęli przez most i rozkładali się w bramie i na wałach. Na moście stała straż od świtu. Dulęba już miał na koń siąść, gdy mu Agafia na myśl przyszła i ochota go wzięła ją pożegnać.
Poszedł więc do murowanego domu i jak się spodziewał, znalazł ją w tem samem miejscu, gdzie zostawił, na poduszkach, wtuloną w kąt i jakby zdrętwiałą. Horpynka na ziemi siedząc u nóg jej, drzemała.
— Jedziecie pułkowniku i opuszczacie nas? — zawołała zrywając się Agafia — to my tu przepadniemy! a ja dostanę się znowu w ręce tego zbója.
— Jest komu zamku bronić — rzekł Dulęba — nie ma się czego lękać. Ja do komendy rad nie rad jechać muszę, dlatego że i tu ludzi trzeba przysłać w pomoc. A dlaczego macie przepadać?
— Któż lepiej zna zamek nad niego? — przerwała Dorszakowa — wieleż to my tu lat mieszkamy? Każdy kąt on opatrzył sto razy. Samam słyszała od niego, że wie o takiej wycieczce, którą, prawda, z zamku się można wydobyć, ale i do zamku dostać. Czyż on z tego teraz nie skorzysta? Zastanowił się nieco Dulęba.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.