szła do swego mieszkania. Jadzia ociągała się trochę z wyjściem, popatrzała na Janaszka, który się do niej uśmiechnął, skinęła mu ręką, ale matka już ją z sobą ciągnęła.
Janaszowi sił niecierpliwość dodała — począł się zaraz z łóżka dźwigać i odziewać.
Pani Zboińska jeszcze stała nad tą kartą, z którą nie wiedziała co począć, gdy weszła Agafia.
Widok jej mógł przestraszyć, tak wybladłą była, zbrukaną i jakby nieprzytomną. Od wyjścia ze swego więzienia nie poprawiła nic na sobie — zapomniała o wszystkiem. Włos rozpuszczony spływał na ramiona, oczy pałały jakimś ogniem rozpaczy i przerażenia, podarta suknia szmatami wlokła się po ziemi.
Weszła, stanęła, ale z powagą odbijającą dziwnie od tego wynędznienia i opuszczenia, nie ulękniona ani upokorzona widokiem Miecznikowej, która ciekawe na nią skierowała wejrzenie.
— Co ludzie mówią? co ten człowiek mi powiadał? odezwała się nagle nie skłoniwszy nawet głowy — mnie mają wydać? czy ja jestem czyjem bydlęciem?
— Mąż się o was upomina! odpowiedziała Miecznikowa, tak sądzę. Złego mieliście męża, to prawda, lecz jesteście jego żoną.
— Ja? jego żoną? tego co mnie więził w lochu? tego zbójcy i złoczyńcy — poczęła gwałtownie, podnosząc ręce Agafia, ja go znać niechcę! ja go przeklinam.
— Pani — poczęła rzucając się wśród izby na kolana i załamując dłonie — ulituj się nad nieszczęśliwą. Broń mnie, weź mnie z sobą — ja ci służyć będę, ja się wykupię, ja....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.