czuje, ostróżnym być powinien.... i — nikomu nie wierzyć.
— Jakto, nikomu? zapytała Jadzia.
— Nieznajomemu — wytłumaczył śmiejąc się Janasz.
— Ale byś dobrze zrobił, żebyś poszedł spocząć, panie Janasz, ozwała się.
— Niemogę, wy spoczywajcie. Któż wie gdzie teraz Miecznik i czy ma chwilę spoczynku? Wstydby mi było zmrużyć oczy na chwilę.
— A mnie was żal! żal....
— Panno Jadwigo, ale ja jestem najszczęśliwszy z ludzi! Możeż być większe szczęście jak dobrodziejom swym służyć. Ja pamiętam dobrze, żem wam winien wszystko.
— Zapłaciłeś nam już dług z nawiązką — rzekła Jadzia — i myśmy wam obowiązani.
— Godzi się to mówić!
— Jabym wam daleko więcej powiedzieć chciała, ale — mi niewolno — szepnęła Jadzia. Matunia mi dała burę, gdym chciała iść was pilnować,.... nie wiem prawdziwie dlaczego.
Spuściła oczy. Janasz drgnął i zarumienił się, ale po nocy nie można było dostrzedz wyrazu jego twarzy. Zbliżył się z uszanowaniem do Jadzi i całując ją w rękę, rzekł głosem wzruszonym pocichu: noc taka słotna i wilgotna — proszę was, wracajcie na górę.... I szybko zszedł parę wschodków na dół, tak, że nim Jadzia główkę podniosła, już go nie było.
Stała jeszcze chwilę we drzwiach, patrząc w ciemności i powoli wróciła na wschody wzdychając.
Janasz odszedłszy kilka kroków, stanął jak wryty. Biło mu serce, nie myślał teraz o niebezpieczeństwie, ani o Tatarach, rozważał tych słów kil-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.