wrócili do drugiego, gdzie ich straże wesołym powitały okrzykiem. Dzień się robił coraz jaśniejszy. Ksiądz Żudra, który tylko co był wstał, wyszedł na ganek i zdziwił się a uradował widząc posiłki. Zaraz tedy obmyślono miejsce na konie przy murach, ludzi do izby na dole wproszono, a Janasz Kasztelanica przepraszając za to, że go nie przyjmuje jakby należało w imieniu Miecznika, na górę z sobą prowadził.
Jabłonowski choć pańsko patrzał ale ludzkim był i wielkim kortezanem. Janasz mu się jako sługa przedstawił, ale to w owe czasy nie szkodziło znaczeniu człowieka, gdy u brata szlachcica był na służbie. Marszałkowali Wojewodowie u książąt Ostrogskich, a najpiękniejszego imienia potomek mógł być u starszego sługą. Więc dlań Kasztelanic był grzecznym i niemal znim poufałym, acz Janasz trzymał się trochę zdaleka.
Wszedłszy na górę do trochę nagiej izby i zrzucając z siebie płaszcz, Kasztelanic zawołał wesoło:
— Ogadaliście swoje zamczysko, żołnierzowi tak wiele niepotrzeba! Na Boga! za kołnierz nie ciecze! okna prawie całe, a w kominie się resztka ognia świeci. To więcej niż człowiek śmiał zapragnąć.
— Chwalić Boga, żeście nie wymagający, raczcież się rozgościć — rzekł Janasz, a ja zbiegnę, żebym coś wyprosił, czem byście się rozgrzeli po nocnej słocie.
Korczak szedł na dół, gdy na połowie drogi Miecznikową już ubraną spotkał. Spojrzał na nią — serce mu się ścisnęło, wspomniał wieczorne słowa Jadzi, pocałował matronę w rękę.
— Pan Bóg nam posiłek zesłał i pewnie silniejszy niżeliśmy się spodziewać mogli. Zamiast ludzi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.