cza, że Kasztelanic i o Miecznikowej nie z większą rewerencyą mówić sobie pozwalał.
Tak dzień spłynął do wieczora. Nareszcie o mroku poczuł się Jabłonowski do obowiązku obejścia zamku, a Janasz sam pozostał. Odetchnął swobodniej. Oczy mu się powoli przymykały do snu, był sam na sam, czuł potrzebę spoczynku, gdy drzwi uchyliły się zwolna i na palcach weszła Jadzia.
Korczak w mroku poczuł ją raczej niż zobaczył i zerwał się z poduszek.
— Panno Jadwigo, zawołał — Królowo! pani! co czynisz! co powie pani Miecznikowa — pani tu!
Jadzia się zmięszała.
— Mama nic nie powie — rzekła zbliżając się, a jeśli mnie połaje, zniosę, chciałam widzieć was na oczy moje; tęskno mi, niespokojną byłam, wytrwać nie mogłam. Myśmy ci tyle winne! Czyż grzech, że cię kocham jak brata, mój Janaszu!
Korczak oczy sobie zakrył.
Jak pieśń anielska brzmiały mu te słowa.
— Panno Jadwigo, jam sługa, jam nie wart. Pani Miecznikowa gniewać się będzie nie na was, ale na mnie, bo pomyśli żem.... żem.... zapomniał kto ja jestem, kto wy, panno Jadwigo.
— Jakto? brat, siostra? któż inny?
— Pani — i — sługa, sierota.
Zamilkła Jadzia.
— Nie dobry jesteś dla mnie.
— A! panno Jadwigo, życie moje weź, będę szczęśliwy, lecz nie czyń mnie niewdzięcznym.
I powtórzył jakby przerażony:
— Co powie pani Miecznikowa?
Nie odpowiadając na to słowa, Jadzia zbliżyła się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.