Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

stał się żołnierzem, z zapałem rzucił się ku obronie. Przemówiła krew i rycerskie tradycye, zapomniał o pięknej twarzy, o stroju i o wszystkiem. Biegał, zagrzewał i śmiejąc się dodawał otuchy. Tak zwiedzając wszystkie kąty napadł na obalone w kącie dwie stare śmigownice, znalazł się i moździerz dawny, niewiele wart, ale mogący nastraszyć nieprzyjaciela. Ze swoimi ludźmi, z których jeden był, jak mówił, kawałkiem puszkarza, zajął się opatrzeniem tej od Boga zesłanej artyleryi. Jedna ze śmigownic z dawnych czasów znać zagwożdżoną była, druga całą. Moździerz też z biedy mógł służyć. Kule acz kamienne jakieś stare, do kalibru się znalazły..... a gdyby ich nie było, siekańcami by strzelać można. Z jednej strony staw zamku bronił tak, iż się doń dostać nie było podobna. Śmigownicę więc na boczny mur wciągnięto jedną, a po drugiej stronie ustawiono moździerz. Ponieważ w nocy podkradzenia się lękać było można, po rogach rozpalono ognie, aby mury w ciemnościach strzedz od drabin i cichej jakiej próby, którą Dorszak mógł pokierować.
Tatarzy jawnie ani się kusić nawet zdawali nocą, i poczęli kłaść obozem w dolinie, podzieleni na różne kotły i kupy. Tu i ówdzie zaświeciły ich ogniska, a przy nich naprędce postawiono namioty. Tuż naprzeciwko mostu, w niewielkiem oddaleniu, położył się znać Murza Szejtan, bo tam był namiot największy, a przed nim na kiju zatknięty powiewał buńczuk z ogona końskiego.
Przy świetle płonącego miasta, można było widzieć przed buńczukiem, na trzech pikach, dla postrachu wetknięte, trzy ludzkie głowy — mieszczan których z lochów wydobyto i pościnano. Tłum