Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzaski powtórzył obóz rozbudzony.... W tem nagromadzone łuczywo w oknie bramy dogasało i ciemność znowu zaległa przed chwilą krwawą scenę.... Słychać było kupy uchodzące, niezrozumiałą wrzawę i przekleństwa. W pewnem oddaleniu zatrzymało się to wszystko. Na zamku znowu cisza była. Ludzie w dolnem podwórzu wylękli i ściśnięci w kupę, zaczynali się uspokajać. Jabłonowski pod karą nakazywał milczenie.
Po tej nieudałej wycieczce, zdawało się że noc przejść może spokojnie i że się już drugiej obawiać niema potrzeby. Było jeszcze godzin kilka do dnia. Jabłonowski z tryumfem wrócił na górny zamek, a spostrzegłszy Miecznikową w oknie z Jadzią, poszedł je uspokoić.
Zboińska powitała go we drzwiach, twarzą jasną i wyrazami wdzięczności.
— Mój kasztelanicu, jakże my się wam wywdzięczemy, za wasze dla nas poświęcenie!
— Ale to szczęście prawdziwe trafić na tak wyśmienitą grę, jaką mam z łaski pani Miecznikowej, odezwał śmiejąc się Kasztelanic. — Dwadzieścia lat czekać potrzeba nim się co podobnego trafi! To prawdziwa gratka dla młodego jak ja wojskowego.
Tatarzy chcieli nas wziąść cichaczem pociemku podpełzłszy pod bramę. Nikita pani podsłuchał ich, zakradł się, i — prawdą a Bogiem, jemu należy się główny dank za to, żeśmy im dali naukę. Nie wiem ilu padło, ale musiało sporo legnąć, bo mi śmigownica dobrze dopisała i ludzie usłużyli wybornie. Słowem, że na dzisiejszą noc spokojni być możemy i przyszedłem prosić pani Miecznikowej, aby raczyła spocząć bezpiecznie.