Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

i usnął osłabiony. Kara Boża z tą młodością! dodał kapłan.
Jabłonowski się rozśmiał.
— Przecież się i ona na coś w świecie przydać może! zawołał na Jadzię patrząc.
Miecznikowa milczała, córka oczy miała wlepione w księdza, blada była i wzruszona. Poznać było łatwo, że gdyby jej dozwolono, pobiegłaby zobaczyć co się tam dzieje, lecz teraz ani o tem myśleć mogła. Surowy wzrok matki trzymał ją przykutą.
— Młodość, dodał Kasztelanic, i na to się jeszcze zda, że tam gdzie stary by nie wytrwał, młody się wyliże. Goi młodość rany, choć — nie wszystkie — rzekł ciszej, z rycerza przechodząc w uśmiechu na dworaka. Serdeczne za to rany dla nas niebezpieczniejsze.
Miecznikowa odpowiedziała mu uśmiechem. Znajdowała ten ton młodzika, du dernier galant. Bardzo się jej to podobało. Spojrzała na Jadzię: ta ze spuszczonemi oczyma stała, nie zdając się smakować w zagajonej rozprawie o medycynie serca.
Matce się dziwnem wydawało, że Jabłonowski tak na dziewczęciu mało czynił wrażenia. Chociaż czas był nie potemu myśleć o czem innem nad to, co dolegało, pomyślała znowu, iż Janasza należało oddalić koniecznie. Czuła, że ta braterska miłość bez wiedzy niewinnej Jadwisi na inną wcale zmienić się w jej sercu musiała.
Kasztelanic pił za zdrowie Miecznikowej i panny Jadwigi razem, szukając jej oczyma, gdy kieliszek mu o mało nie wypadł z ręki.
W pierwszem podwórzu jakby jednym głosem i z jednej piersi zaryczał krzyk dziki. W tejże chwili w okna wieży uderzyła łuna światła.