Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

Jabłonowski nie żegnając się, wybiegł po wschodach. Ludzie na dole biegali jak oszaleli, pokazując palcami do góry, potraciwszy głowy. Z dolnego zamku ciągły ryk i jęk płynął. Gdzieś w dali odpowiadały mu wiski tatarskie. Kasztelanic zrozumieć nie mógł co się stało. Biegł przez podwórze sądząc, że Tatarzy powtórnie od parowu napadli, gdy ludzie właśni zatrzymali go, pokazując mu dach na murowanym domu, w którym niegdyś mieszkał Dorszak, płonący w dwóch rogach, już rozżarzonem płomieniem.
Zkąd się tam ogień mógł wziąść na strychach? Nikt inny jak zbrodnicza ręka, podłożyć go nie mogła. Przerażenie ogarnęło wszystkich. Łatwo było Tatarom korzystając z niego i z łuny, która biła do koła, napaść z której bądź strony zamczysko. Jabłonowski rozrachował łatwo ogrom niebezpieczeństwa....
W rogu wieży Agafia stała z Horpynką, a dziewczę łamiąc ręce, wołało płaczliwie:
— Tatiana! Tatiana!
W tej pierwszej chwili wszystko zależało na utrzymaniu porządku, na rozdzieleniu sił....
Wody do ratunku nie było.... wiatr niósł płomię coraz rosnące, na inne dachy stare, cały zamek łatwo mógł spłonąć i w gruzach zasypać wszystkich.... Zdaje się, że dzicz tatarska musiała to przewidywać i czekać tylko na ogień, bo po nad parowem zjawił się tłum, który strzałami sypać i wrzaskiem popłoch wzbudzić usiłował. Chwila była nad wyraz straszna, stanowcza. Z początku wszyscy stracili przytomność, ratunek zdawał się niepodobieństwem, lecz wnet przytomniejsi się znaleźli.
Nikita krzyczał, że należało dach rozrywać, aby