Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

śliznął się jej z rąk i pobiegł na pierwsze podwórze. Kilka kroków za nim zrobiła Jadzia, matka milcząc chwyciła ją za rękę i wstrzymała.
Janasz pierwszemu, którego spotkał, wyrwał z rąk siekierę i rzucił się na drabinę. Miał gorączkę i odzyskał siły. Nikita i on dostali się na dach budynku i w płomieniach rąbali co napadli, gorejące głownie strącając w podwórze, gdzie je ludzie gasić mogli.
Za nimi dwóma poszli drudzy. Przerąbano w środku dach, aby przerwać drogę płomieniom. Gruba nalepa gliny na górze nie dała belkom rozgorzeć. Wciągano wiadra z wodą i polewano głownie. Pożar się zmniejszał.
W kilku miejscach zapalone dachy zdołano natychmiast ugasić. Nikicie i Janaszowi winien był zamek ocalenie swoje.... Tatarzy widzieli czujność wszędzie i z chwili trwogi skorzystać nie mogli.
Gdy ostatnią gorejącą płatew nogą na dół strącił Janasz, zachwiał się sam, głową upadłby na rozżarzone resztki krokwi, gdyby Nikita go nie pochwycił. Korczak znowu zasłabł był z wysiłku, a krwią płynął cały. Silniejszy od niego wziął go na barki dworak i z pomocą ludzi zsunął na dół po wątłej drabinie. Tu go znalazł ksiądz Żudra, który w milczeniu ręce załamał.
— Ten chłopiec bo szuka śmierci! zawołał, byłoby się bez niego obeszło.
— Przepraszam jegomości dobrodzieja — rzekł Nikita, gdyby nie on, a troszkę ja, to byśmy się byli wszyscy na pieczyste dla Tatarów upiekli. Jam tylko patrzał i dziwował się, jak on rąbał i zkąd on brał tę siłę. A to belki, którchby człek pod spokojny czas nie dźwignął, rzucał jak słomę.