Gaszono resztki pożaru, gdy Janasza ponieśli ludzie na górę. Na drodze stała Miecznikowa, zbliżyła się doń, popatrzała na bladą twarz, załamała ręce. Jadzia podeszła za nim aż do drzwi wieży, ale matka ją odwołała, tak żałośliwym głosem żądając by została przy niej, że posłuchać musiała. Agafia, która była też w podwórzu, choć nie bardzo przytomna, ofiarowała się pójść dozorować chorego. Był też ksiądz Żudra i stara sługa Miecznikowej, tak, że mu na opiece zbywać nie mogło.
Zdawało się na dzień zanosić, gdy naostatek niepokój ten ustał i ludzie posiadali, pot ocierając z czoła.
Po jaskrawej łunie pożaru, nastąpił mrok znowu. Niebo okrywały gęste chmury, czas był jesienny, przykry i smutny.
Jabłonowski okrywszy się płaszczem, obchodził ziewając mury i straże. Jemu i wszystkim zdawało się, że do rana przynajmniej wytchnąć będą mogli.... Nie zaniedbano jednak ostrożności i ludzi część czuwała. Nikita nie znużony, choć z ranami, opalony i zmęczony, krzątał się ciągle. Od krzyku zachrypł był i czuł w sobie gorączkę, ale na nią leczył się jak był zwykł, pijąc wodę wiadrami i wódkę po kieliszku, a nie dopuszczając choroby. Strząsnął się czasem, gdy po nim dreszcze przebiegnęły i szedł do nowej roboty.
Zdało mu się teraz rozejrzeć do koła. Choć od stawu nic nie groziło, wszedł powoli na basztę z tamtej strony i nie dochodząc do wierzchołka, przez jedną ze starych strzelnic spojrzał na staw. Wiatru szum głuszył słabsze głosy i wrzawę, zdało