nie ich nie zagrażało tej na prędce wzniesionej ścianie.
Kasztelanic był tak znużony i upokorzony tem, iż obronić się na dolnym zamku nie umiał, że padł we drzwiach targając włosy z rozpaczy.
Nie postrzegł nawet Miecznikowej, która stała nad nim, blada ale spokojna i zrezygnowana.
— Kasztelanicu — rzekła trącając go w ramię, to, co się stało, złem nie jest, jesteśmy w ciaśniejszym obrębie ograniczeni, ale w nim daleko bronić się nam łatwiej, i tu — Bóg łaskaw, obronimy się.
Te słowa niespodziane poruszyły Jabłonowskiego, który powstał na nogi z otuchą nową.
— Tak jest — zawołał — i ja mam nadzieję, lecz wszystko zależy od ludzi, i od tego, by im sił starczyło.
— Ludziom kazałam rozdać jedzenie, wódkę, wodę, ludzie są dobrej otuchy. Proch i kule są jeszcze.
— Mamy ich tyle, ile potrzeba na odstrzeliwanie się do wieczora, a szczędząc — do jutra.
— Tatarowie nie pozostaną tu dłużej — rzekła Miecznikowa, mam tę mocną nadzieję.
— A więc, na mury! — krzyknął Jabłonowski rzucając się ku bramie.
Śmigownicę ustawiano właśnie tak, aby na obronę wrót służyć mogła.
Wśród tego huku i zamętu, Janasz, którego złożono w izdebce na górze, przebudził się po śnie pokrzepiającym. Siedziała na straży przy nim Agafia, którą Jadzia uprosiła pocichu, aby go nie odstępowała. Myśli jej musiały być gdzieindziej, bo każdy wybuch i krzyk konwulsyjne w niej wywoływał drżenie. Biegała do okien, łamała ręce, siadała znowu przy chorym, wpatrywała się weń z politowa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.