Jabłonowski, winienem ci więcej niż sądzisz, winienem dozgonną wdzięczność.
Dulęba stanął: — Za co, za guzy?
— Ale, gdzież zaś! Zakochałem się, krzyknął Jabłonowski. Pułkowniku, od zmysłów odchodzę! Dziewczyna....
— Jaka dziewczyna? gdzie? — odparł Dulęba ozięble.
— Miecznikówna!
— Dziecko.
— Piękne mi dziecko! lat ośmnaście. Diana! mówię ci posąg! piękność! bogini! cud! anioł! Wyrazów niemam! Oczy! Widziałeś oczy? Usta! chyba ust jej nie uważałeś.
— Ale, patrzałem na nią — rzekł Dulęba — i nie widzi mi się, aby to było coś osobliwszego nad inne niewiasty! Gdybyś był kasztelanic widział tę kobietę.... tę.... p. Dorszakową, gdy była młodą, dopiero piękność była, a dziś? przy tym grobie. Co to za postać? Co to za wejrzenie! Mrówki po mnie chodziły. Królowa jeszcze dziś! królowa!
Jabłonowski się rozśmiał, pułkownik oburzył.
— Ze wszelkim respektem dla kasztelanicowskiej waszej mości — odezwał się sucho, nie macie smaku!
— Ale ja ją widzę jak ona jest dziś w tej odartej sukni, z rozpuszczonemi włosami, a pan pułkownik — jak kiedyś była.
— Ale dla mnie — z respektem. — Miecznikówna dziecko, i po wszystkiem.
— Bo się nie znasz pułkowniku! odparł Jabłonowski i począł żywo: Jak mi Bóg miły, rodzina dobra, majętność znaczna, panna urodziwa, sama Opatrzność mi ją zaswatała, gotówem się żenić.
— Tak! tak! jeśli p. Kasztelan i p. Kasztelanowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.