dy sobie dacie, na oprawę zamku zostawię ile potrzeba i na pierwsze gospodarstwo. Proszę was o to.
— Z duszy serca, bylem podołał — rzekł Dulęba — alem ci to ja niby pułkownik nad tymi nieszczęsnemi ciurami. Chorąży ani porucznik im rady nie dadzą. Z posterunku, na którym mnie Rzeczpospolita postawiła, dezerterować nie mogę.
— Ale to się doskonale godzi — macie stolicę, z tej będziecie robić wycieczki, macie schronienie.
Dulęba pomyślał:
— I pani Dorszakowa pod moją opieką!
Tego jednak nie powiedział — skłonił się.
— Pozwoli pani, wezmę to ad deliberandum.
— A ja już jak na Zawiszy na panu polegam.
Kasztelanic chodził jak nie swój od drzwi do okna, od okna do komina i napowrót — wzdychał. Rozmowa mu nie szła, humor stracił. Wyszli po śniadaniu, siadł na stopniach domu i przesiedział tak do południa. Na obiad jeszcze Jadzia się nie pokazała. Spytał o nią Jabłonowski, matka coś niewyraźnego odpowiedziała. Twarze wszystkich były posępne.
Dulęba zgodził się pod opiekę wziąść Gródek. Miecznikowa chciała wyjeżdżać co prędzej, lecz i Jadzia nie zdrowa była i ludzie potrzebowali wypoczynku i pakunek a przygotowania do drogi nie małą były rzeczą. Wszystko nie kleiło się i nie szło.
Dulęba, który o niczem nie wiedział, wyrwał się po obiedzie z niepotrzebnem westchnieniem.
— Z respektem należnym, powiem Miecznikowej dobrodziejce, że wyprawienie tego posła dzisiaj rano, trochę mnie zdumiało. Nie wiem jak on dojedzie i nie ręczyłbym, że się gdzie w drodze nie położy. Aż mi go żal było, nieboraka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.