się, że Jadzię to rozerwie, a któż wie, na czem się skończyć może.
Jakimś przypadkiem potrącił Jabłonowski o imię Korczaka: twarz Jadzi się ożywiła, oczy błysły, usta otwarły.
— Jak się panu zdaje? — zapytała — czy też Janasz zajedzie do Mierzejewic? a potem, a potem, czy się do ojca dostać potrafi?
— O ilem ja tu Janasza widział, odparł Kasztelanic, który się nie domyślał żadnych dlań szczególnych względów — zdaje mi się, że sobie da rady wszędzie.
— Ale ranny był! — westchnęła Jadzia.
— Młodość szybko leczy rany, zwłaszcza gdy się pieścić niema czasu.
— Gdzie on teraz może być! — odezwało się dziewczę zamyślone.
— O! co to, odgadnąć trudno! odparł śmiejąc się Kasztelanic.
— A my kiedy wyruszymy? — zapytała Jadzia.
— No — tego nie wiem — rzekł Jabłonowski, zdaje mi się, że posłano po Sieniutę, który się ma przyłączyć do naszego orszaku, a on jako tutejszy i najlepiej wiedzący gdzie się obracają Tatarowie, które szlaki bezpieczne, zawyrokuje, kiedy jechać mamy.
— A! Sieniuta! ten co nas tu od Konstantynowa prowadził! — westchnęła Jadzia....
— Jabym rad, żebyśmy na Sieniutę jak najdłużej czekali, grzecznie dodał Jabłonowski, żeby on nas tu jak najdłużej trzymał i żeby droga była powolna, bardzo powolna.
— A toż dlaczego? — spytała Jadzia.
— Bobym dłużej mógł z miłego towarzystwa korzystać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/247
Ta strona została uwierzytelniona.