Janasz leżał w osobnej celi przy infirmeryi. Była ona maleńka, o jednem oknie, z prostym tapczanikiem i stoliczkiem w głowach jego. Braciszek nowicyusz siedział przy chorym odmawiając różaniec. Smutny nad wyraz widok uderzył ich oczy. Wyżółkły, wychudzony, z zamkniętemi powiekami, z otwartemi usty, z obwiązaną głową Janasz leżał na poły już umarły. Na stoliczku stała gromnica zagasła. Przed kilką godzinami dysponowano go na śmierć, choć mało miał przytomności. Na obnażonej piersi widać było blizny od strzał tatarskich i medalik Jadzi. Miecznikowa i Jadzia stanęły w progu, ale dziewczę poruszone zapomniało o wszystkiem, wyrwało się, przypadło do łóżka, poklękło i zwieszoną stygnącą rękę chorego wzięło w gorące dłonie.
Umierający drgnął, poruszyła się głowa, przymknęły usta, powoli ociężałe podnosić się zdawały powieki.
Cichym głosem, jakby go napowrót powoływała do życia, Jadzia szepnęła:
— Janasz! Janasz!
Głos ten zaledwie dosłyszany, wśród ciszy klasztornej doszedł ucha chorego, Janasz poruszył się znowu, ale głowa zaledwie nieco dźwignąwszy się nad poduszki, padła na nie i powieki napowrót się zwarły. Miecznikowa nieśmiała już odrywać córki od niego.
— Janasz! — głośniej poczęła wołać Jadzia, prawie rozkazująco.
Chory otworzył oczy, powiódł wzrokiem błędnym, źrenice zbladłe zatrzymały się, wlepiły w twarz Jadzi i zdając się czerpać z niej siłę do życia, otwierały coraz więcej. Błysk jakiś zaświecił w nich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.