nic pewnego niema, bajka to być musi, kiedy pani dobrodziejka nie wiesz nic.
Miecznikowa płakać zaczęła, Jadzia krzyknęła. Przypadli ludzie, Buchowiecki stał jak wryty.
— Język przeklęty! — mruczał — świerzbiło mnie pleść! A to skaranie Boże! nigdy się więc tego nie oduczę.
— Zkąd pan to wiesz, Podkomorzy, łaskawco! mów! wołała Miecznikowa.
— Bębnią wszyscy, plotą, nic nie wiem.
— Cóż mówią! zlituj się! co mówią — jaka rana?
— W nogę, jakoby postrzał, ale to nic — noga, cóż noga.
— On zawsze na nogi i tak się skarżył, poczęła Miecznikowa — o mój Boże!
Padł tedy niespodziewany frasunek na nieszczęśliwą kobietę. O nocowaniu nie było mowy. Drogi znane dobrze dozwalały ciągnąć nocą, a nadedniem księżyc jeszcze świecił. Kazano popaść w miasteczku rozpytując Bochowieckiego, który wciąż na swą długojęzyczność narzekał. Ks. Żudra nie przyznał się, że o tem już wiedział od Chorążego. Z zamięszania, jakie z tego powodu powstało, skorzystał tylko Janasz, bo się po raz pierwszy na progu mógł do Jadzi zbliżyć, po raz pierwszy od tej chwili diań pamiętnej w celi dominikańskiej, gdy głos Jadzi do życia go na nowo powołał.
— Ja już wiedziałem o tem nieszczęściu — rzekł — posłyszeliśmy o niem pierwszy raz od pana Chorążego, śpieszyłem do domu aby zaraz nazajutrz wybrać się w drogę. Żadna siła wstrzymać mnie nie może: ja przy moim dobrodzieju być muszę.
— Jedź — odpowiedziała krótko Jadzia. Czemuż ja nie mogę! Biedny ojciec....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.