Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Miecznikowa jest za nim, a serce matki najlepiej czuje.
Jadzia mu nie dała dokończyć.
— Ja go znieść nie mogę — zawołała żywo. Widział jak byłam dla niego obojętną, a dręczył mnie ciągle. Proszę was, nie mówcie mi o nim.
— A jeśli to przeznaczenie wasze? — spytał Janasz.
— Nie — zawołała stanowczo Jadzia — mojem przeznaczeniem raczej będzie klasztor. Wrócę do matki przełożonej do Lublina.
Zakryła oczy, Janasz zmilczał.
— Jak wy mi to mówić możecie? — dodała po chwili, wy coście przyjacielem moim? wy? a! tegom się nie spodziewała.
Ja nie chcę iść za mąż — dokończyła nagle — i nie pójdę, tylko za tego kogo moje serce wybierze, a serce moje wybrało. Czekać potrafię.
Milczał Korczak stojąc z głową spuszczoną. Jadzia, która stała na progu, wyżej od niego, uderzyła go ręką po ramieniu.
— Słuchaj — a ty? czekać potrafisz?
— Ja? jakto panno Jadwigo?
— Powinieneś umieć czekać, być milczącym i cierpliwym, tyle ci chciałam powiedzieć, rozumiesz mnie?
— Nie — rzekł drżącym głosem Janasz — nie mogę zrozumieć, nie śmiem!
— Jesteś dla mnie dziś bardzo niedobrym bratem — podchwyciła Jadwiga. Przypomnij sobie głos mój w celi, zrozumiesz może.
Janaszowi zabrakło głosu, podniósł głowę.
— Panno Miecznikówno — rzekł powstrzymując się — miejcie litość nademną, nie dawajcie mi nadziei, której ja przyjąć nie mogę. Jam sierota, ja winie-