Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie śmieli mu ich kłaść — rzekł sługa. Biedy i głodu i nędzy zażyliśmy wielkiej, ano Miecznik jeden nie tracił ani humoru ani męztwa. Mnie już dopiekło to do śmierci. Gdybym na pana nie patrzał i od niego strofowany nie był, sądzę, żebym ziemię już gryzł.
Jednego dnia, gdyśmy tak siedzieli na górze w izbie, a służba się porozchodziła, bo przy niej mówić nie było bezpiecznie, gdyż niektórzy z nich rozumieli coś języka naszego — odzywa się p. Miecznik do mnie:
— Pacuk, ja ciebie poznać nie mogę. W pierzynieś się nie chował, a stękasz i skwaśniałeś gorzej odemnie, no — to idź ztąd do licha.
— Wolne żarty, jasnego pana, rzekłem.
— Nie żartem ci to mówię, mógłbyś i sam być wolny i mnie uczynić przysługę, boby się ludzie przez ciebie dowiedzieli: gdziem jest i co się zemną dzieje.
— A jakże ztąd uciekać?! — zapytałem. — Chciej-no tylko i myśl — powiedział pan. Jabym to dawno uczynił, alem trochę za stary.... tyś młody i znajdziesz sposób się ztąd wyrwać. Odzież i tak dali ci, że po niej nie poznają, parę słów nauczyłeś się od nich. Weź ino na rozum.
Otóż to słowa pańskie poskutkowały, wziąłem się od tego dnia myśleć, jakim umknąć sposobem. Nie bardzo też oni nas, a więcej Miecznika dla okupu pilnowali. W lochu, w którym nas na noc zamykano, począłem się grzebać. Miałem kąt osobny. Zrana wynosiłem ziemię, którą w nocy wydarłem rękami, a jamę cegłami zastawiałem.
Tydzień cały kopiąc się, dopierom poczuł, że mi niewiele zostało, aby się na wolność dobyć. Jama