Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja powinienem i muszę jechać: albo niewolę z panem dzielić i w niej mu służyć, lub go z niej uwolnić. Poprzysiągłem to sobie.
Miecznikowa spojrzała nań.
— Dobre z waszmości dziecko — rzekła — ale wiesz że na co się porywasz?
— Zdaje mi się, że przy pomocy Bożej podołam temu — odezwał się Korczak. Gdziekolwiek król jegomość się znajduje, czy w polu, czy w powrocie, najprzód do króla jechać muszę, potem tam, gdzie pan Miecznik, choćby....
Niedokończył, płakała p. Zboińska. — Gdybym nie była kobietą poszłabym ja — rzekła — jedź waszmość. Spocznij teraz i nabierz sił, pomówimy o tem jutro.
— Jabym i dnia nie chciał zwlec — odezwał się Janasz — myśląc o tej niewoli, której Pacuk pewnie wszystkich okropności opowiedzieć nam nie mógł. Każda godzina droga — po cóż zwlekać? Czas wielki!
Miecznikowa namyślała się.
— Jutro — rzekła — albo raczej dziś, bo jeśli się nie mylę, już dnieje. Idź waszmość spocznij, ja się pomodlę i — obmyślimy co czynić należy.
Wistocie dniało, gdy Janasz naostatek do dawnego swojego mieszkania poszedł, ale tu o spoczynku nie było co myśleć, trzeba się było do drugiej, cięższej niż pierwsza sposobić podróży. Wojda, który go odprowadził, Pacuk, Nikita, zeszli się wszyscy do niego gwarzyć, stękać i dowiadywać się jedni od drugich, ci o Podolu, drudzy o Mieczniku. Ani się spostrzegli, gdy dzień biały w oknach zaświecił, a dzwonek kapliczny na mszę świętą ranną zawołał. Ksiądz Żudra już był w zakrystyi, cały dwór, mnóstwo ludu ze wsi, czeladź, czynszownicy, gracyali-