towarzystwie, wszyscy Bogu dziękując, pośpieszyli do Komorna.
Janasz, w którym życie na poły było wygasło wśród tej nędzy, której końca dojrzeć nie mógł, powoli rozmarzał się, poczynał myśleć i snuć plany przyszłości. Wracały nadzieje i smutki dawne. Były one innego rodzaju nad to co doznawał w niewoli. Tam dźwigało się życie z obowiązku, teraz przychodziła znowu walka z sercem i losem na pozór lżejszym, w rzeczy tem sroższym, że bólu nikt widzieć, ani oń mógł posądzać.
W podróży towarzysze jego wszyscy, gdy się już z pod panowania tureckiego wydobyli, okazywali wesołość niemal do szału posuniętą, on jeden był smutny. Strofowali go więc, że Panu Bogu za łaskę wdzięczen być nie umiał. Milczał na to tak jak w niewoli, gdy go smagał dozorca.
W podróży garstka towarzyszów powoli się rozpierzchła po świecie, tak iż we czterech ledwie dostali się do Krakowa.
Janaszowi powiedział Węgier, iż królowi szczególniej winien był oswobodzenie swoje, należało więc upaść do nóg i podziękować.
Lecz w dziwacznym tym stroju, który mu Węgier kupił, na pół tureckim, pół węgierskim, jak się było na zamku pokazać? Pieniędzy na zakupienie innych sukni nie miał. Wprawdzie obyczajem ówczesnym wracający z jasyru, jak kto stał, szli do kościoła i do króla jegomości, niektórzy nawet kajdany niosąc, jeśli je zabrać z sobą mogli. Janasz, łańcuch, który na rękach nosił, dostał w podarunku od Słowaka i chciał go w kaplicy w Mierzejewicach powiesić.
Wjechawszy do miasta, które z powodu pobytu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/311
Ta strona została uwierzytelniona.