— Daruj mi waćpan dobrodziej — rzekł — na prawnikam się nie rodził i nie uczył.
— O ja ci mówię, nie zarzekaj się, serdeńko moje, nie pluj na wodę, namyśl się. Ja poczekam. Jadę do domu, pisz do mnie na Sandomierz do Macieńczyna. Rozumiesz, gołąbku? Macieńczyna? Już tylko do Sandomierza, a tam mnie znają.
Począł ściskać mocno Janasza i nareszcie wyszedł.
Tegoż dnia Korczak najął konie i przed nocą już był w drodze....
W Mierzejewicach we dworze z powodu zapust zjazd był wielki.
Tak mówiono — chociaż sprowadzone skrzypki i sproszeni goście pod tym pozorem, zarazem byli przez pana Miecznika powołani, aby o domu jego popularności i zamożności w oczach Kasztelanica Jabłonowskiego świadczyli.
Jadąc z Podola do rodziców na Ruś, Kasztelanic tak jakoś się pokierował, ażeby mógł pani Miecznikowej złożyć uszanowanie.
Trafił tu na wielką radość z powodu oswobodzenia i powrotu samego Miecznika, który już od kilkunastu tygodni był w domu, i na smutek razem, acz ten milczeniem zbywano — gdyż przyszła wieść była z Krakowa, że Janasz, który ratował swego pana i dobroczyńcę, padł poświęcenia swojego ofiarą.
Miecznik nadzwyczaj to uczuł mocno. Przez dni kilka chodził jak osowiały, wzdychając i łzy ocierając, bo chłopca kochał bardzo. Jadzia zachorowała potem i tydzień była w niebezpieczeństwie, a wstawszy z łóżka, nie mogła jeszcze przyjść do siebie. Oboje rodzice pieszczotami starali się dzie-