cznika, ale ten nie zwykł był po sobie okazywać strapienia — trzymał je zamknięte we wnętrzu.
Nikita małemi saneczkami jednokonnemi przed wieczorem dobiegał do miasteczka. Tu, jak to pospolicie bywało u nas, każdy dwór miał swą gospodę, do której ludzie jego zajeżdżali; a której właściciel był zarazem faktorem i pełnomocnikiem pana. Ledwie konia postawił i do izby wszedł, Majerek przyszedł się go rozpytywać po co, dlaczego przyjechał i czy czasem jego pośrednictwo nie będzie potrzebne. Dowiedział się naturalnie: kto był we dworze, jacy goście byli zaproszeni, i co się z tego święciło.
— E! rzekł w końcu Nikita — wszystko nadaremne, panna za niego nie pójdzie, ja wiem, że nie pójdzie!
— Nu? a dlaczego?
— Bo nie chce.
— A dlaczego niechce? — pytał Żyd.
— Dlatego że jej się nie podobał, i nie pytaj mnie więcej. Posyłaj do Kwinty po muzykę i po wszystkiem. Kwintą przezwano wirtuoza, który zarazem nogą orkiestrę prowadził, a ręką na skrzypcach wygrywał pierwszy głos. Kapela to była samorodna, coś nakształt węgierskich, z pamięci grająca wszystko, ale z niezmiernym zapałem i werwą, czasem, pod dobry humor, szaloną. Szczęściem Kwinta jeszcze zamówiony nie był. Nikita zbywszy się tej najważniejszej sprawy, siadł przy stole obu łokciami się podparłszy, gdy wśród mroku, postrzegł sanki zachodzące właśnie do gospody. Na nich siedział ktoś — rozpoznać go nie mógł — ręką wskazujący dom Majerka.
Śnieg trochę pruszył i przybyły otrząsał się z nie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.