niezmiernie. A trzeba było wyznać, że tańcował cudownie, bo się w stolicy tańca, w Paryżu, u najpierwszego ćwiczył mistrza. Podziw obudzała piękna jego prezencya i niezrównana gibkość ruchów. Starzy i młodzi stawali kołem, gdy Starościankę wziąwszy wywijał z nią pośród sali.
Jadzia z założonemi rękami patrzała obojętnemi oczyma.
Wśród wiwatów, wystrzałów i dobrej myśli, dociągnięto tak do dnia. Jabłonowski miał pono zostać przez ostatni wtorek, ale zrana pożegnał oboje gospodarstwo i niespodziewanie wyjechał.
Matka, która pilne miała na córkę oko, dostrzegła że posępna twarzyczka jej, po odjeździe Kasztelanica wyjaśniła się i wypogodziła. Trwały zabawy umyślnie następnego dnia, aby się ludziom nie zdawało, że je tylko dla Jabłonowskiego wyprawiano. Jadzia i tego dnia nie ruszyła się, ale rówieśnice zachęcała i krzątała się zastępując matkę, chociaż na jedną nóżkę kulejąc.
Odetchnęła dopiero swobodniej, na mszy popielcowej.
— A! przecież się to skończyło.... szepnęła pocichu.
Macienczyn, dwór pana Korczaka, o parę mil od Sandomierza, znany był w koło na mil wiele, jako miejsce, które ludzie w największej nawet potrzebie schronienia omijać musieli. Nigdy tam nikt znaglony przypadkiem w podróży do wrót nie zapukał. Wpośród starych drzew, których gałęzie z kory były poodzierane, opasana płotami połamanemi, stała przy kupie gruzów, na starem pogorzelisku, porosłem chwastami, murowanka, która znać z niedogorzałego dworu dawnego pozostała. Dziwnie to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.