Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

Cały rozum w tem był, aby nie wiele mówić, dowiedzieć się jak najwięcej. Z początku oba pono zarówno zamiar ten mieli, ale stary zgłodniał na ludzi i dał się za język wyciągnąć.
Nikita nie taił z czem przybył.
Stary patrzał nań z wielką uwagą. Zdawał się badać rzucanemi słowy, z jakim człowiekiem miał do czynienia i czy z nim mówić było bezpiecznie. Z mowy widać było, iż ludzi się obawiał i świata znał dosyć, aby nie dowierzać nikomu.
Ażeby coś ze starego wyciągnąć, jął opisywać Nikita wrażenie, jakie na nim zamek i okolica czyniła.
— Jeżeli tu jaśnie pani przyjadą — odezwał się Żyd — a będzie czego potrzeba, poślejcie do nas; co będzie można, dostarczym.
— A zkad-że weźmiecie?
Żyd minę zrobił dziwną.
— Albo to i do Kamieńca dojechać nie można, choć tam Turki siedzą. My zwyczajnie nadgraniczni ludzie, od Paszy mamy glejty, i z Tatarami się znać musiemy...
— Toć i pan Dorszak toż? — rzekł Nikita.
Stary mocno trząść głową począł, ale słowo jakby mimowolnie się z niego dobyło.
— Wun! — zawołał. — On z nim fajkę pali! on z nim kawę pije, on z nim je baraninę, on jemu najlepszy przyjaciel! I ręką w powietrzu znak zrobił osobliwy, a głowę przechylił.
— Za to pana Boga chwalić — odparł Nikita — bo nasza pani przynajmniej będzie bezpieczną.
Staruszek milczał bardzo długo zamyślony i nierychło rzekł.
— A pewnie! — Ale ramionami ruszył dziwnie.