twarzy, energii pełne, oczy bystre, ruchy żołnierskie prawie, zastanawiały w przechodzącym. Łatwo się w nim było domyśleć owego osławionego klechy, przeciw któremu ostrzegał Skwarka gościa swego. Obudzało to ciekawość raczej niż odstręczało. Janasz ukłonił się zdala, ksiądz mu ukłon oddał i zbliżył się uśmiechając:
— Ze dworu waszmość? prawda? zapytał, nowa ofiara tego pająka.... Już tedy ma znowu kogoś w świecie? A pewnie cię ostrzegał, żebyś od klechy był zdaleka?
Obcesowe to nieco powitanie, trochę zdziwiło z początku Janasza, ale wprędce przyszedł do siebie.
— A wiesz dlaczego ci kazał od klechy trzymać się zdala? ciągnął dalej proboszcz wywijając laską, Dlatego że ja wszystkie jego sprawki znam! że go nawylot nauczyłem się i że radbym z jego szpon wydrzeć każdego, co w nie wpadnie.
Janasz milczał z początku.
— Przebaczysz mi, mój ojcze — odpowiedział — wszyscyśmy nie święci i potrzebujemy miłosierdzia dla wad naszych.
Rozśmiał się proboszcz.
— To coś szczególnego, waszmość czujesz się w obowiązku starego bronić.
— Bo ja nie potępiam nikogo.
Popatrzał nań ksiądz długo.
— Słyszałem, że się waszmość też Korczak zowiesz? — czy krewny?
— Bardzo daleki.
— Cóż cię tu przypędziło?
— Łatwo się domyśleć, mój ojcze — bieda.
Proboszcz zdawał się być ciekawym, Janasz nie miał powodu taić, ale nie chciał też spowiadać się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.